Sanatorium w nagrodę

Sanatorium Wiktor  w nagrodę

W jednym z pensjonatów usłyszałam pytanie: za karę, czy w nagrodę? W pierwszej chwili nie wiedziałam o co chodzi, ale już za moment zrozumiałam i odpowiedziałam, zupełnie szczerze, że jeszcze nie wiem!  Kiedy zdecydowałam się, po bardzo trudnych i wyczerpujących latach, wystąpić do NFZ-tu z wnioskiem o przyznanie mi sanatorium, marzyłam o Ustroniu, gdzie jakieś 10 lat wcześniej spędziłam wspaniałe trzy tygodnie. Kiedy więc, zamiast spodziewanego Ustronia, zobaczyłam na skierowaniu nazwę Żegiestów, nie kryłam rozczarowania.
A gdzież to, a przede wszystkim, jak tam dojechać? Informacje z komputera trochę mnie przeraziły, bo… daleko. Ale wpisy kuracjuszy poruszyły we mnie, troszkę uśpioną już, ciekawość odkrywcy. Spodobało mi się zwłaszcza określenie, że to trochę mroczne miejsce. Jest dobrze – pomyślałam. Sprawdzę na miejscu, jak jest naprawdę. Jadę! Jako wyznawca zasady, że wszystko jest po coś, podjęłam wyzwanie…

Nie lubię podróżować nocą

Informacja o możliwości dojazdu na miejsce pociągiem, z jedną tylko przesiadką, przekonała mnie, że dobrze będzie wyruszyć dzień wcześniej, niż zaplanowano, bo pociąg relacji Gdynia─Krynica, który zatrzymuje się w Kutnie, jeździ tylko z piątku na sobotę. Nie wyobrażałam sobie, że z bolącym kolanem będę mogła pokonać odległość 600 km (Konin─Żegiestów) w mojej nieklimatyzowanej, stareńkiej mikrze.

Rzeka jest tak blisko

W Kutnie trochę się przeraziłam, bo nie mogłam sobie poradzić ze zbyt ciężką walizką (co ja tam spakowałam? – przecież nie szpilki i suknie wieczorowe!). Już myślałam, że zostawię ją na peronie, ale świadomość, że w środku jest mój ukochany aparat fotograficzny, wykrzesała ze mnie niespodziewane pokłady siły. W wagonie było bardzo przestronnie. Przez kilka godzin wysłuchiwałam opowieści mojej współpodróżnej ze Starego Sącza, a resztę drogi do Żegiestowa przestałam przy oknie, zauroczona widokiem, który się za nim roztaczał. Jechaliśmy wzdłuż Popradu. Chwilami miałam wrażenie, że rzeka jest tak blisko, że gdyby wyciągnąć rękę, można by pochwycić krople orzeźwiającej wody. Obraz dopełniały mgły unoszące się nad drzewami.

Wreszcie na miejscu

Przed ósmą wypakowałam się z pociągu, z pomocą przemiłego konduktora, i stanęłam na dworcu z napisem Żegiestów-Zdrój. Myślałam, że wraz ze mną wysiądzie tłum kuracjuszy, ale okazało się, że jestem „sama jedna” i nie wiem nawet, w którą pójść stronę. Mimo zmęczenia, zarejestrowałam, że stacyjka jest przecudna i postanowiłam, że później odwiedzę ją z aparatem fotograficznym.Mój kręgosłup domagał się pozycji horyzontalnej i, aby mu ulżyć, już, już chciałam się położyć na stacyjkowej ławce, ale powstrzymywała mnie nadzieja, że za chwilkę znajdę się w „moim” sanatorium ─ w Wiktorze. Wśród informacji zawartych na stronie internetowej ośrodka nie znalazłam tej, która miała teraz wagę złota ─ ile metrów muszę pokonać, aby znaleźć się u celu. Przyjrzałam się budynkowi dworca i zauważyłam ścieżkę prowadzącą w górę, do głównej (jak się okazało jedynej) ulicy, ułożoną z kamieni, ale mocno przerośniętą trawą. Oho, pomyślałam, nie wygląda na to, że bywają tu tłumy podróżnych. Kiedy szłam (raczej „ciągnęłam się”) ulicą, trochę zwątpiłam, czy szybko znajdę się w wymarzonym łóżku. Z coraz cięższą walizką, laptopem i plecakiem wrzynającym się w ramiona, mijałam częściowo wyremontowane budynki uzdrowiska, które, zwłaszcza po nieprzespanej nocy, nie napawały mnie optymizmem. Kiedy mijałam „rozkładający się” Dom Zdrojowy, poczułam na własnej skórze tę mroczność, o której czytałam na forum internetowym. Telefon do recepcji sanatorium upewnił mnie, że nie mogę liczyć na taksówkę, są busy, ale nie miałam siły wracać do przystanku, który jakiś czas temu mijałam. Na drodze nie spotkałam ani jednego „żywego ducha”, choć myślę, że jakieś żegiestowskie duszyczki towarzyszyły mi przez cały czas. I doprowadziły mnie w końcu do celu mojej wędrówki.

Wiktor

Dotąd nie lubiłam imienia Wiktor  i byłam przekonana, że w tym względzie nic się nigdy nie zmieni. Żegiestowski Wiktor w pierwszym momencie też mnie nie ujął, przede wszystkim  skrył się przede mną „za siedmioma górami”  i aby do niego dotrzeć  musiałam się bardzo natrudzić. Zaraz pierwszego dnia, po kilku godzinach kamiennego snu, postanowiłam przyjrzeć się nowo poznanemu. Na początku nie był dla mnie życzliwy, nie czekał na mnie z obiadem, ani ze schłodzonym szampanem lub choćby szklanicą zimnej wody. Od śmierci głodowej uratowała mnie wizyta w Pensjonacie Irena, gdzie podano mi wspaniałe ruskie pierogi. O tym pensjonacie, do którego zapałałam uczuciem od pierwszego wejrzenia (i smaku) ─ później.

Pierwsze spacery

Wiktor, który od strony Popradu (mojej ulubionej) wygląda jak statek żeglujący pośród zielonych odmętów, na moją miłość musiał poczekać. Spojrzenie drugie, trzecie i kolejne coraz bardziej topiły chłód mojego serca i wreszcie mogłam przyznać, że… na zawsze… Jak szalona fotoreporterka biegałam z aparatem i fotografowałam go z każdej strony. Musiałam wejść w każdą dziurkę i zakamarek. Zachwycało mnie niemal wszystko, bo budynek sanatoryjny Wiktor w Żegiestowie-Zdroju jest rzeczywiście niezwykły i równie niezwykła jest jego historia. Przede wszystkim chwała mu za to, że nie podzielił losu innych żegiestowskich budynków uzdrowiskowych, które z mozołem powracają z nicości.    

Projektantami Wiktora

są znani polscy architekci z Politechniki Lwowskiej: prof. Jan Bagieński i Zbigniew Wardzała. Budowę zakończono w 1936 roku. Był to wówczas niezwykle nowoczesny, nowatorski i luksusowy obiekt z tarasami i punktami widokowymi, z kortami tenisowymi, własnym ujęciem wody mineralnej (czynnym do dziś), a nawet stacją benzynową. Właścicielem budynku był koncern naftowy „Małopolska” z siedzibą we Lwowie, a od imienia dyrektora Wiktora Hłasko wzięła się jego nazwa. Ponoć o działkę, na której stanął Wiktor, ubiegał się sam Jan Kiepura . W trakcie II wojny światowej w sanatorium, nazywanym wtedy Domem Goeringa, znajdował się niemiecki szpital wojskowy. Mówi się, że Adolf Hitler, zauroczony miejscem, miał zamiar wybudować w pobliżu dom letniskowy. Całe szczęście, że los zdecydował inaczej. Po wojnie zorganizowano w Wiktorze „Dom Dziecka”, a później ośrodek wypoczynkowy dla górników, prowadzony przez Fundusz Wczasów Pracowniczych.  

Nowa era Sanatorium Wiktor

Od lat Wiktor należy do braci Stanisława i Józefa Cechinich, którzy w 2010 roku przeprowadzili remont budynku. Zachowano oryginalne fragmenty wystroju: marmurowe i granitowe posadzki, lampy, przywrócono białą elewację, wyremontowano tarasy wypoczynkowe, z których roztaczają się wspaniałe widoki na góry i Poprad. Jest na co patrzeć, bo Wiktor znajduje się na terenie Łopaty Polskiej w Beskidzie Sądeckim, półwyspie otoczonym Popradem, przy granicy polsko-słowackiej. Mogłoby się wydawać, że to ciągle ten sam widok, ale nic bardziej błędnego. Dla mnie każdego dnia i o każdej porze obraz widziany z okien sanatorium jest inny. Najbardziej lubię, kiedy gromadzą się, a potem wędrują mgły, nadające obrazowi wyjątkowego charakteru. Mimo że to dopiero początek sierpnia, już widać przebarwione liście drzew, które złocą się w słońcu, a o zachodzie wzgórza pokrywają się barwnymi plamami. To chyba jeszcze nie jesienne suknie, ale cudna muzyka świateł, która powoduje, że oczami wyobraźni widzę już kolory mojej ulubionej pory roku. Zachwyca mnie spokój tego miejsca, choć czasem przeszkadza hałas samochodów dochodzący z drogi, która przebiega tuż za drzewami. Wystarczy jednak wyjść z budynku i zejść do położonego tuż obok pensjonatu Irena, aby znaleźć ciszę prawie doskonałą, nie brzęczącą w uszach, ale kojącą i czułą, którą czasem przerywa przyjemny stukot przejeżdżającego pociągu. Ewa Kapyszewska Od redakcji: Kuracjuszka Pani Ewa Kapyszewska Redaktor Naczelna Wydawnictwa PWSZ w Koninie przebywała w Sanatorium Wiktor w Żegiestowie-Zdroju w sierpniu 2015 r
Żegiestów-Zdrój
oficjalna strona uzdrowiska

szukasz noclegu

Newsletter

w mediach społecznościowych

Uzdrowisko Zegiestów-Zdrój 2023

Copyright © 2023